Uff.. Po jedenastu godzinach lotu Zurych – Hong Kong i dwóch Hong Kong – Phnom Penh w końcu dotarliśmy na miejsce.. Kompletnie rozbici czasowo, mega zmęczeni i niewyspani ale zadowoleni 🙂 Jest godzina 12 w południe czasu lokalnego a my w pół przytomni zastanawiamy się jak się nazywamy.. Zatrzymujemy się w hostelu Mad Monkey. Mają świetny backpackerski klimat, gdzie przewija się dużo pozytywnych imprezowiczow. Mimo że to hostel to oferują też standardowe pokoje jedno-, dwu-, i trzyosobowe. Dwójka z klimą 25 USD za noc. Jest czysto i prosto. Na dole basen, w którym trochę ciężko znaleźć miejsce wśród rozbawionych podróżników z drinkami.
Jakieś szybkie zakupy i bardzo dobry obiad? a może śniadanie? a może kolacja? w restauracji Mok Mony. Na starter wyśmienite chrupiące placuszki z krewetek w tempurze (4.50 USD) oraz smażone tofu (4 USD) Do tego znakomity sos na bazie słynnego pieprzu z Kampot. Następnie zupa z krabów z grzybami (8 USD) i pieczone kawałki wieprzowiny nieco na słodko (6 USD). Wszystko oczywiście odpowiednio splukane zimnymi piwkami !
Wracamy, jest godzina 18 i kompletnie padnieci kładziemy się już na dobre spać… Po to tylko żeby o 23ej obudzić się na dobre 😉
…No to piwko i coś do jedzenia..! Phnom Penh nie należy do miast, które nigdy nie śpią. Właściwie po 22-ej większość restauracji jest zamknięta. Google Maps pokazuje jednak jakąś burgerownię za rogiem otwartą do 3ej nad ranem – iBurger.
Brzmi dobrze. Tą burgerownią okazuje się być prosta budka na kołach. Trzech młodych wesołych chłopaków serwuje wyśmienite burgery. Podstawowy iCheese – 3 USD, piwko 0.33L w puszce 1 USD. Późnej okaże się że każdego z trzech kolejnych wieczorów również u nich wylądujemy, spędzając leniwie końcówkę upalnego wieczoru na koślawych plastikowych krzesłach, przy kilku zimnych piwkach. Bardzo fajna atmosfera. Właścicielem budki jest Belg, który ożenił się z siostrą jednego z chłopaków. O 3ej nad ranem wraz z chłopakami zamykamy ten dziwny, rozbity dzień 🙂